Kliknij tutaj --> 🪸 przyczyny i skutki odsieczy wiedeńskiej
336 lat temu wojska koalicji polsko-habsbursko-niemieckiej pod dowództwem Jana III Sobieskiego rozgromiły armię turecką oblegającą Wiedeń. Choć zwycięstwo było niekwestionowane, a legenda polskiego władcy rozlała się po całej Europie, po latach historycy zaczęli zastanawiać się, czy interwencja Rzeczpospolitej miała jakikolwiek sens.
Sprawdź nasze mapy i zobacz co interesującego znajduje się danej ulicy miasta. Mapa Brzeźno Szlacheckie ul. Odsieczy Wiedeńskiej, dla poszukujących noclegu w Brzeźnie Szlacheckim ul. Odsieczy Wiedeńskiej stworzyliśmy możliwość przeglądania ofert obiektów noclegowych bezpośrednio na mapie.
Złota moneta z symboliczną limitacją. Bitwę pod Wiedniem upamiętnia moneta wybita z 1/4 uncji czystego złota próby 999/1000, w najwyższej jakości menniczej – stemplem lustrzanym. Nietypowa, niska limitacja wynosi zaledwie 683 egzemplarze na świecie. Limitacja nawiązuje do daty odsieczy wiedeńskiej – 1683 r.
Liczba wyników dla zapytania „przyczyny i skutki reformacji”: 10000+. Przyczyny i skutki wielkich odkryć geograficznych Posortuj. autor: Sylnova. Klasa 6. Przyczyny i skutki chrztu Polski Posortuj. autor: Abon. Klasa 4 Klasa 5 Historia Polski. Przyczyny i skutki postępowania Pinokia.
Feliks Koneczny Tło cywilizacyjne odsieczy wiedeńskiej Zobacz więcej Ulubione A gdy rotmistrz Chotelski zobaczył pod Wiedniem oficerów niemieckich i porównał z naszymi, odniósł wrażenie, że naszym być tu panami, a tamci to pożal się Boże!
Exemple Annonce Site De Rencontre Pour Femme. Bitwa pod Parkanami, a w zasadzie dwie bitwy w tym miejscu miały miejsce niecały miesiąc po odsieczy wiedeńskiej, w dniach 7 i 9 października. To stosunkowo mało znane starcie wśród osób interesujących się historią. Pod pewnymi względami było to jednak zdecydowanie większe zwycięstwo niż to z 12 września 1683 roku. Co więcej, po pierwszym dniu starcia pod Parkanami absolutnie nic nie wskazywało na polską wiktorię. Wbrew powszechnej opinii, odsiecz wiedeńska nie była wcale zwycięstwem zadającym decydujący cios imperium osmańskiemu. Owszem, główny jej cel – wyzwolenie Wiednia – został osiągnięty. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że gdyby nie pomoc armii sprzymierzonych, miasto padłoby w ciągu kilku dni. Jednakże inne ważne założenie Jana III Sobieskiego – fizyczne zniszczenie armii tureckiej – nie zostało zrealizowane. Zginęło lub dostało się do niewoli zaledwie niecałe 15 tysięcy wchodzących w jej skład żołnierzy, co stanowiło niespełna 15% stanu całościowego. Aby nie dać ochłonąć pokonanemu przeciwnikowi należało więc prowadzić dalsze działania ofensywne. Sprzymierzeni zdawali sobie z tego sprawę. Rozumiał to zwłaszcza Sobieski, którego wyrażonym w liście do żony zdaniem lepiej „w cudzej ziemi, o cudzym chlebie, w asystencji wszystkich sił imperii, nie tylko samego cesarza wojować” Długo zastanawiano się nad kierunkiem kolejnych operacji. Dowódcom cesarskim zależało na opanowaniu górnych Węgier, gdyż pragnęli stłumić rozpętane tam antyhabsburskie powstanie i podporządkować ten region władzy cesarskiej. Sobieski planował marsz prosto w kierunku Budy, gdzie zbierały się na nowo pobite oddziały tureckie. Ostatecznie zwyciężyła ta pierwsza koncepcja. Król polski orientował się, że za takim wyborem działań przemawiały nie tylko względy wojskowe, ale i polityczne. Mimo świetnego zwycięstwa pod Wiedniem, był on lekceważony przez cesarza, nie cieszył się też poważaniem i zaufaniem pośród większości ważniejszych dowódców sił sprzymierzonych. Kluczowe znaczenie dla kontroli nad górnymi Węgrami miała położona nad Dunajem twierdza Esztergom (dzisiejsze miasto Ostrzyhom), zwycięzcy spod Wiednia ruszyli więc w jej kierunku. Na wieść o tym przebywający pod Budą Kara Mustafa wydał rozkaz wymarszu bejlerbejowi budzyńskiemu Kara Mehmedowi paszy na czele wybranych oddziałów z odsieczą. Liczebność tego korpusu nie była zbyt wielka i z pewnością nie przekraczała 20 tysięcy ludzi. Składał się on głównie z jazdy. W obozie sprzymierzonych nic nie wiedziano o tym manewrze, zdawano sobie natomiast sprawę z faktu, że drogę do Esztergomu zasłania położony na drugim brzegu Dunaju niewielki zamek Parkany (dzisiaj miasto Śturovo). Sobieski, przekonany, że strzeże go tylko kilkuset janczarów, postanowił w nocy z 6 na 7 października zdobyć go szybkim atakiem. Zaprzyjaźniony z nim dowódca cesarski książę Karol Lotaryński kategorycznie odradzał mu angażowanie się w powyższą operację. Deklarował się nawet, że w razie kłopotów nie przyjdzie królowi z pomocą. Jan III zlekceważył to jednak i wraz z 10 tysiącami żołnierzy polskich (w większości jazdy) wyruszył rano 7 października w kierunku upatrzonego celu, od którego dzieliło go około 12 kilometrów. Wkrótce armia polska zetknęła się z pragnącą nie dopuścić do zajęcia twierdzy częścią sił tureckich liczącą 15 tysięcy żołnierzy (reszta znajdowała się w odwodzie) pod wodzą samego Kara Mehmeda. Bitwa pod Parkanami – brzemienny w skutki błąd przedniej straży Miasto Ostrzyhom położone jest na wyniosłych wzgórzach. Śturovo zaś o wiele niżej, lecz w pofałdowanym terenie. Utrudniało to szarże kawalerii i ograniczało tym samym skuteczność największego atutu wojsk koronnych, jakim była niewątpliwie husaria. Po wymarszu z obozu niespodziewający się niczego niedobrego Sobieski pozwolił wojsku rozluźnić szyk. Poszczególne jednostki podążały więc za sobą w pewnym oddaleniu. Na czele szła grupa pod wodzą strażnika koronnego Stefana Bidzińskiego. Liczyła ona około tysiąc koni i składała się z chorągwi lekkiej jazdy i dragonów. Za nimi ciągnęły się inne oddziały pod wodzą hetmana wielkiego Stanisława Jabłonowskiego i samego króla. Na końcu posuwała się piechota, artyleria i tabor. Bidziński otrzymał od Jana III wyraźny rozkaz zatrzymania się przed zamkiem i spokojnego oczekiwania na nadejście reszty armii. Sobieski nie chciał w ten sposób zbyt wcześnie uprzedzić nieprzyjaciela o planowanym ataku. Gdy przednia straż weszła na pagórki w pobliżu Parkan, zobaczyła zamek i nieduży, liczący około pięćset żołnierzy, oddział jazdy tureckiej. Inne wzgórza zasłaniały kotlinę, w której przyczaiła się reszta armii muzułmańskiej. Wbrew rozkazowi Bidziński nie zatrzymał się, lecz rozpoczął działania zaczepne. Wspomnianą powyżej grupę rozbił wprawdzie bez większych trudności, w pogoni jednak jego chorągwie wpadły na przyczajone siły tureckie. Ich widok i boczny ogień dział parkańskich przekonał strażnika wielkiego koronnego do natychmiastowego odwrotu. Nie mógł jednak wykonać tego manewru wystarczająco szybko, gdyż wchodzący w skład jego grupy dragoni zostali wcześniej spieszeni w celu zdobywania zamku. Rozpoczęła się powolna rzeź niespodziewających się tak ciężkiej przeprawy Polaków. Próby ratowania sytuacji Jadący na czele następnego rzutu wojsk koronnych Stanisław Jabłonowski, widząc co się dzieje, wydał swoim dragonom rozkaz spieszenia i otwarcia ognia do nieprzyjaciela. Wstrzymało to na chwilę zapędy Turków. Hetman wielki poprowadził wówczas większość jazdy do kontrataku, który załamał się jednak pod naporem przeważających mas kawalerii przeciwnika. Siły Jabłonowskiego zaczęły się cofać. Sobieski, który dotarł właśnie na plac boju, na widok tej sytuacji zareagował błyskawicznie, szykując resztę żołnierzy do kontrataku. Prawe skrzydło pozostawił cofającym się oddziałom hetmana wielkiego. Lewe powierzył Szczęsnemu Potockiemu, środek szyku zaś – wojewodzie lubelskiemu Marcinowi Zamoyskiemu. Wysłał też posłańców do księcia Karola Lotaryńskiego i podążającego z tyłu z piechotą, taborem i artylerią Marcina Kątskiego z prośbą o natychmiastową pomoc. Jazda turecka pędziła tuż za oddziałami Jabłonowskiego i natarła na nie natychmiast po tym, gdy zajęły one miejsce na prawym skrzydle. Muzułmanie wiedzieli już od pojmanych jeńców, że mają do czynienia wyłącznie z kawalerią polską pod wodzą samego króla. Warto zauważyć, że dla Kara Mehmeda była to pierwsza bitwa prowadzona samodzielnie. Młodego dowódcę podnosiła na duchu myśl, że ma wielką szansę pokonania w bezpośrednim starciu „lwa Lechistanu”. Po kolejnym uderzeniu na skrzydło polskie Turcy udali ucieczkę. Chorągwie Jabłonowskiego w pościgu za nimi oddaliły się od reszty wojsk, a nagły zwrot przeciwnika spowodował wśród nich zamieszanie. Kara Mehmed wykorzystał to i wysłał część żołnierzy w celu ataku na Polaków od tyłu. Czyżby scenariusz spod Warny miał się sprawdzić po raz drugi? Widząc co się dzieje Sobieski wydał rozkaz zmiany szyku kilku stojącym w pobliżu niego chorągwiom husarskim. Nie atakowane w tym czasie oddziały lewego skrzydła i centrum poczytały to za odwrót i rzuciły się do ucieczki. Cały szyk polski pękł w mgnieniu oka. Wojsko koronne uciekało w panice ścigane przez tryumfujących muzułmanów. Sam król jechał w otoczeniu siedmiu towarzyszy: koniuszego koronnego Marka Matczyńskiego, łowczego koronnego Atanazego Miączyńskiego, porucznika Jana Czerkasa, niejakiego Piekarskiego, dwóch towarzyszy husarskich i nieznanego z imienia arkebuzera, który w ostatniej chwili uratował Sobieskiemu życie zabijając dwóch Turków, co „już się byli wynieśli z dzidą jeden, drugi z szablą”. Zapobiegł tym samym powtórce scenariusza spod Warny, gdzie polski król Władysław zginął na polu bitwy, sam jednak przypłacił to życiem. Przepełniony wdzięcznością Sobieski napisał później w liście do żony, że jest on „godzien przynajmniej, aby za duszę jego proszono tam P. Boga”. Pościg Turków prowadzony przez kilkanaście kilometrów zatrzymał się dopiero w obliczu nadciągających kirasjerów cesarskich. Książę Karol Lotaryński nie dotrzymał danego wcześniej słowa i przyszedł Sobieskiemu z pomocą. Kara Mehmed nie chciał na razie ryzykować starcia z całą armią sprzymierzonych i wycofał się w kierunku Parkan. Wysłał później tryumfalny raport do Kara Mustafy donosząc mu o wielkim zwycięstwie. Jedyna w życiu Sobieskiego gorycz porażki na polu bitwy Wbrew pozorom straty osobowe w armii polskiej nie były duże. Wynosiły one, nie licząc rannych, około 500 zabitych. Operacyjnie Turcy także nie zyskali wiele, gdyż nadal mieli w bliskiej perspektywie starcie z całą armią sprzymierzonych. Ważniejszy był jednak w tym wypadku aspekt moralny. Janusz Woliński, autor artykułu naukowego o bitwie pod Parkanami, słusznie uważa, że dla Sobieskiego świadomość klęski i ucieczki przed młodym i nieznanym dotąd paszą tureckim musiała być bardzo bolesna. Po przybyciu do obozu strasznie potłuczony król nie posiadał się z oburzenia na żołnierzy i oficerów. W liście do żony pisał, że wszyscy oni są „głupcy, niedbalcy, niepilni”. Nie ulega wątpliwości, że przeżywał on wtedy jedne z najcięższych chwil w swoim życiu. Niemniej sfrustrowani byli od niego pozostali uczestnicy tej bitwy. W wojsku pojawiły się na szeroką skalę, obecne już przed bitwą pod Parkanami, chęci natychmiastowego powrotu do Polski. Co gorsza, generałowie cesarscy z trudem ukrywali swoją radość z powodu porażki Sobieskiego. Król jednak nie załamał się, wykazując w tym momencie po raz kolejny olbrzymią siłę ducha. Zdołał przekonać swoje wojsko do kontynuowania dalszej walki, nie wątpiąc ani na chwilę w powodzenie całego przedsięwzięcia. Pragnął on natychmiastowego rewanżu i uderzenia na Turków jeszcze w nocy. Ta koncepcja została jednak odrzucona przez Karola Lotaryńskiego. Bitwa pod Parkanami – przygotowania do ostatecznej rozgrywki Armia turecka została tymczasem wzmocniona przez oddziały bejlerbeja Damaszku Abazy Sazy Husejna paszy, bejlerbeja Aleppo Kurd Bekir paszy oraz oddziały egipskie. Historycy różnią się w poglądach co do liczebności wojsk muzułmańskich dnia 9 października. Prawdopodobnie jednak liczyły one około 30 tysięcy żołnierzy. Sprzymierzeni dysponowali armią polską liczącą 16 tysięcy ludzi (6 tysięcy piechoty, 2 tysiące dragonii i 8 tysięcy jazdy) oraz wojskami cesarskimi w podobnej liczbie (7 tysięcy piechoty, 9 tysięcy kawalerii). Polacy i Austriacy dysponowali ponadto zdecydowanie większą od Turków liczbą dział. 8 października upłynął obydwu stronom na przygotowaniach do decydującej bitwy. Kara Mehmed otrzymał rozkaz zniszczenia armii sprzymierzonych. Postanowił on uszykować swoje oddziały pomiędzy wzgórzami a Parkanami, w kotlinie, bliżej prawego brzegu wpadającej do Dunaju rzeki Hron. Część jednostek miała kontrolować drogę na północ, skąd spodziewano się nadejścia posiłków w postaci Węgrów i Tatarów. Na lewym skrzydle wojsk tureckich znajdował się garnizon w Parkanach, obsadzony 1200 janczarami mającymi do dyspozycji działa. Szyk muzułmański rozciągał się na szerokości dochodzącej do 3 kilometrów. Prawym skrzydłem w sile 3 tysięcy jazdy dowodził sam Kara Mehmed, centrum – 8 tysięcy – bejlerbej Sylistrii Kara Mustafa, zaś lewym – 3 tysiące – bejlerbej Komarna Mehmed pasza. W pierwszym rzucie stanęło 8 tysięcy jazdy, zaś głęboko uszykowany odwód podzielony był na trzy grupy. Tymczasem Sobieski uszykował swoje jednostki na szerokości frontu około 5 kilometrów i głębokości około 0,5-0,8 kilometra. Lewym skrzydłem sprzymierzonych dowodził Stanisław Jabłonowski, jego ogólna liczebność wynosiła 7,5 tysiąca żołnierzy (głównie jazdy), wzmocnionych kilkoma działami. Silne centrum wypełniały oddziały cesarskie pod dowództwem ks. Karola. W jego środku znajdowały się regimenty piechoty z działami, otoczone z dwóch stron przez jazdę. Prawym skrzydłem dowodził Hieronim Lubomirski. W pierwszym rzucie znajdowały się tutaj chorągwie jazdy, a w drugim regimenty piechoty i dragonii. Za szykiem wojsk na pagórku planowano ustawić polską artylerię pod wodzą Marcina Kątskiego. Słodki rewanż 9 października rano Sobieski zapytany przez księcia o gotowość wojsk odparł: „W imię Boga, maszerujmy”. Na sygnał trzech wystrzałów działowych wojska rozpoczęły trwający do południa marsz ku Parkanom. Armia zatrzymała się w odległości około półtora kilometra od zamku. Gdy Kara Mehmed zauważył, że przeciwnik oczekuje jego natarcia, nie zwlekał i uderzył w centrum oraz na skrzydło Jabłonowskiego. Atak w to pierwsze miejsce został z łatwością odparty. Trudniejsza sytuacja była na lewym skrzydle, gdzie wywiązała się ostra walka. Pięć regimentów jazdy cesarskiej wykonało jednak atak w bok konnicy tureckiej, co spowodowało jej ucieczkę. Tymczasem Sobieski wydał prawemu skrzydłu rozkaz powolnego posuwania się do przodu ze złożonymi kopiami, co miało uniemożliwić Turkom zbyt wczesne spostrzeżenie tego manewru, którego celem było odcięcie im drogi odwrotu przez most na rzece. Działo się to w tym czasie, gdy zapadało już rozstrzygnięcie na lewym skrzydle. Kara Mehmed spostrzegł jednak ten podstęp i rozkazał odwodowi zabezpieczyć drogę do mostu. W trakcie wykonywania tego zadania wmieszały się w niego jednak uciekające oddziały, które wcześniej walczyły na lewym skrzydle. W szeregach tureckich nastąpiła panika. Kara Mehmed straciwszy głowę uciekł jako pierwszy, za nim do odwrotu rzuciła się cała armia muzułmańska. Pod celnym ogniem polskich dział i naciskiem stłoczonej masy ludzi most zawalił się - na drugi brzeg zdołało się przedostać zaledwie kilkuset żołnierzy Kara Mehmeda. Wzięta w kleszcze załoga Parkan została praktycznie w całości zniszczona. Między godziną 15:00 a 17:00 doszło do istnej rzezi pokonanych muzułmanów, usiłujących przepłynąć rzekę. Armia turecka w całości przestała istnieć. Konsekwencje bitwy Nie ulega wątpliwości, iż pod względem liczby poległych Turcy stracili więcej żołnierzy niż pod Wiedniem. Wspomniany na początku tego artykułu główny cel Jana III, czyli eliminacja żywej siły przeciwnika, został zatem osiągnięty. Zwycięstwo umożliwiło też sprzymierzonym późniejsze zdobycie Esztergomu, a także ofensywne operacje w następnych latach. Z pewnością wzrosło też morale samego Sobieskiego. Jest rzeczą oczywistą, że człowiek, któremu udało się wyjść z ciężkich tarapatów, staje się zdecydowanie pewniejszy siebie i mocniejszy psychicznie, bardziej też wierzy we własne możliwości. Prawdopodobnie właśnie to zwycięstwo zadecydowało o podjęciu przez Sobieskiego decyzji o dalszym udziale Rzeczypospolitej w wojnie przeciwko Turcji i o wejściu w skład „świętej ligi”. Nie można też jednak zapominać o porażce wojsk polskich w pierwszym dniu bitwy. Nie ulega wątpliwości, że największą odpowiedzialność ponosi tutaj dowódca straży przedniej Stefan Bidziński, który nie posłuchał rozkazu królewskiego. Sam Jan III nie był też jednak bez winy, gdyż niepotrzebnie pozwolił wojsku rozluźnić szyki. Popełnił zatem ten sam błąd, który zrobił Kara Mustafa pod Wiedniem. Niektórzy historycy (na przykład Mariusz Markiewicz) uważają, że pierwsza bitwa pod Parkanami była widoczną oznaką słabości staropolskiej sztuki wojennej. Jest to temat, któremu z powodzeniem mogłaby być poświęcona osobna rozprawa. Niewątpliwym faktem jest jednak to, że na następne większe zwycięstwo militarne (wyjąwszy walki z Tatarami) Rzeczypospolita musiała czekać aż do 1792 roku. Autorem tekstu Bitwa pod Parkanami 7-9 X 1683 r. – od widma klęski do wielkiego zwycięstwa jest Marek Groszkowski. Materiał został opublikowany na licencji CC BY-SA Czytaj też:Bitwa pod Wiedniem. Wspaniała szarża husarii i wielkie zwycięstwo. Tylko czy było warto?
1. Dlaczego doszło do wojny Od połowy XIV wieku europejska polityka Osmanów zakładała stopniowe podbijanie Bałkanów. Jej realizacja doprowadziła do podporządkowania Wysokiej Porcie większości owych terytoriów, a w 1682 r. również znacznej części Węgier. Król Jan III Sobieski poszukując dogodnego układu sojuszy w Europie najpierw starał się sprzymierzyć z Francją i Szwecją, lecz wobec odmiennych celów przyświecających polityce francuskiej, skłonił się ku osi Wiedeń-Warszawa-Moskwa. Tu również nie spotkał się ze zrozumieniem, dopiero sukcesy tureckie na Węgrzech i wieść o koncentracji kolejnej armii doprowadziła do podpisania 1 kwietnia 1683 r. sojuszu polsko-austriackiego (antydatowanego i jeden dzień w związku z prima-aprilis). 2. Czy do wojny musiało dojść? Cytując filmowego klasyka: "Najwyraźniej musiało, skoro doszło." Z dzisiejszej perspektywy możemy gdybać jak potoczyłyby się wypadki, gdyby Sobieski odmówił udzielenia pomocy Habsburgom, jednak jest to myślenie, które łatwo może wyprowadzić nas w maliny, ponieważ mnoży ilość trudnych do przewidzenia zmiennych. Gdyby Turcy zdobyli Wiedeń, to kolejnymi miastami byłyby prawdopodobnie Kraków i Lwów. Ewentualnego sojuszu z Portą nie należałoby traktować poważnie, na co dowodem może być tureckie wiarołomstwo wobec układów z państwami bałkańskimi. 3. Jaka była liczebność sił? Już 2 stycznia 1683 r. w Adrianopolu zatknięto buńczuki wojenne i rozpoczęto koncentrację armii. Posuwające się w kierunku Węgier oddziały gromadziły kolejne posiłki. Ostatecznie, pod Wiedniem stanęły siły w liczbie szacowanej od 140 do 300 tys ludzi (żołnierzy i czeladzi). Była to największa armia turecka w XVII wieku. Zebrane w maju siły austriackie liczyły ok 35 tys żołnierzy, w tym trzytysięczny korpus polski. Ze względu na szczupłość sił ograniczały się one do działań zaczepnych. Mocno ufortyfikowany Wiedeń posiadał 11 tys żołnierzy załogi i 5 tys milicji miejskiej. Do tego dysponował silną artylerią. Po dwóch miesiącach oblężenia liczebność obrońców spadła do niespełna 5 tys. żołnierzy Sobieski miał duże kłopoty z przeprowadzeniem mobilizacji wojsk, dlatego zdecydował się wyruszyć bez ociągających się Litwinów. 29 lipca 27 tysięcy wojsk koronnych ruszyło spod Krakowa na Wiedeń. 3 września w miejscowości Tulln nad Dunajem Sobieski przejął dowództwo połączonych sił chrześcijańskich liczących ok 70 tys żołnierzy. 4. Bitwa Noc dowództwa była krótka, skoro już na czwartą rano zarządził Jan III Sobieski mszę, którą w ruinach kościoła na wzgórzu pod Wiedniem odprawił papieski legat Marek z Saviano. Główne siły austriacko-niemieckie nacierały wzdłuż prawego brzegu Dunaju angażując jak największą liczbę wojsk osmańskich. Jazda, prowadzona przez węgierskich przewodników, przedzierała się przez trzy dni przez Lasy Wiedeńskie skąd miał nastąpić decydujący atak. Sama bitwa trwała 12 godzin, przez 11 i pół godziny trwał ostrzał artyleryjski. Szarża kawalerii, w której uczestniczyła również jazda niemiecka, rozpoczęła się o i potrwała zaledwie pół godziny. Pierwsi w rozsypkę poszli Tatarzy, potem spahisi, wreszcie piechota janczarska, dotąd oblegająca Wiedeń, ściągnięta dla ratowania frontu. W końcu do ucieczki rzucił się także wezyr ze świtą. 5. Listy o zwycięstwie W nocy, w zdobycznym namiocie wezyra, król napisał dwa listy. Jeden do papieża Innocentego XI – ze słowami Venimus, vidimus et Deus vicit (Przybyliśmy, zobaczyliśmy i Bóg zwyciężył), drugi do małżonki, Marysieńki, zaczynając od słów: Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. 6. Łupy Do listu papieskiego dołączył haftowany złotem zielony sztandar, powiewający nad namiotem Kara Mustafy, wzięty omyłkowo za sztandar proroka, natomiast w ślad za listem do Marysieńki król Jan odprawił do Krakowa 80 wozów z bronią, siodłami, namiotami, arrasami, tkaninami, ubiorami i innymi cennymi przedmiotami, zdobytymi przez husarię w wielkim obozie tureckim. 7. Obraz Z okazji 200. rocznicy zwycięstwa Jan Matejko namalował obraz "Jan Sobieski pod Wiedniem". Warto pamiętać, że w oficjalnej propagandzie austriackiej było to wyłącznie niemieckie zwycięstwo, Matejko postanowił więc pokazać obraz w Wiedniu, aby podkreślić zasługi polskiego króla i wojska w rozegranej bitwie. Za własne pieniądze wynajął salę, w której zaprezentował swoje dzieło bezpłatnie zwiedzającym. W grudniu 1883 Matejko wraz z polską delegacją udał się do Rzymu, gdzie wręczył obraz papieżowi Leonowi XIII nie jako własne dzieło, ale jako dar narodu polskiego. Obecnie obraz podziwiają wszyscy turyści zwiedzający Muzea Watykańskie tuż przed wejściem do Kaplicy Sykstyńskiej.
jakie były przyczyny i skutki odsieczy wiedeńskiej Przyczyną odsieczy Wiedeńskiej były niepokojące podboje Kara Mustafy. Chciał zająć Wiedeń, następnie miałby otwartą drogę na Rzym. Gdyby mu się udało zająć Wiedeń zająłby też Rzym i w tej chwili Europa byłaby wyznania islamskiego. Uniemożliwił to Król Polski Jan III Sobieski który 12 września 1683r. przegonił Turków z Wiednia. Skutek? Uratowanie przez islamizacją Europy, a nie całe 100 lat później Austria nam się odwdzięczyła rozbiorem Polski. Jan III Sobieski po odsieczy Wiedeńskiej był nazywany; "Lew Lechistanu", "Obrońca wiary". Główną przyczyną bitwy było powstanie antyhabsburskie, które wybuchło na terenie Austrii w 1682 roku. Kara Mustafa był bardzo pewien wygranej, dlatego "nie przyłożył" się do tej wojny. Rozpoczęła się ona rankiem 12 września. Na początku Sobieski wysłał chorągwie husarkską, którą kierował Zymgunt Zbierzchowski, aby sprawdziła teren walki. Mustafa myśląć, że jest to atak ze strony wroga, postanowił wysłać dużą ilość kawalerii w pogoń. Przez to w tureckiej armii powstało wielkie zamieszanie, które Sobieski wykorzystał. Dzięki temu, że polacy zdążyli już wytoczyć armaty, mogli zgładzić znaczną część wojsk przeciwnika. Następnie już husaria ruszyła z pełną siłą "zmiatając" wszystko co stanęło jej na drodze. Wojska Mustafy zaczęły się wycofywać. Bitwa została wygrana przez Sobieskiego. Skutkami odsieczy wiedeńskiej jest złożenie hołdu naszemu królowi przez Leopolda I - cesarza Austrii. Liczę że pomogłam
W 1682 roku skończyły się starcia turecko- rosyjskie (pokój w Bakczysaraju). Leopold I zagrożony powstaniem węgierskim i agresja turecką, nagle dostrzegł w Polsce cennego sojusznika. Wysłał więc do Sobieskiego poselstwo z prośbą o pomoc. Król przemógł się i zdecydował o zawarciu sojuszu, wierząc, że tylko współpraca polsko- austriacka powstrzyma nawałnicę turecką. Czas był najwyższy, bowiem wezyr Kara Mustafa oblegał już Wiedeń. Król spiesznym marszem udał się na pomoc nowemu sojusznikowi i na wrześniowej naradzie na zamku w Stettelsdorfie objął dowództwo nad wojskami polsko-austriackimi. 12 września 1683 roku, po wysłuchaniu na Kahlenbergu porannej mszy świętej, armia Sobieskiego przystąpiła do decydującej bitwy. Po krwawej walce zwycięstwo przyszło na skrzydłach polskiej husarii, która niesiona do boju pędem tysięcy końskich kopyt złamała opór janczarów, opanowała artylerię i rozbiła większość wrogiej jazdy. O godzinie szóstej po południu zdobyto obóz wezyra, który salwował się ucieczką. Po wspaniałej wiktorii Jan III Sobieski wysłał do papieża Innocentego XI list ze słowami: ”Venimus, vidimus et Deus Vicie (przybyliśmy, zobaczyliśmy, a Bóg zwyciężył). Cesarz, będący zazdrosny o sławę zwycięskiego wodza, przyjął króla polskiego niezwykle chłodno, ale nie było czasu na wzajemne waśnie. Armia turecka nie była jeszcze zupełnie rozbita i trzeba było stawić jej czoła w dwóch bitwach pod Parkanami (jednej przegranej-7 października, drugiej zwycięskiej- 9 października).Czy należało uczestniczyć w batalii, która ułatwiła budowę monarchii Habsburgów, jednego z rozbiorców Polski? W 1683 roku najazd turecki groził także ziemiom polskim. Lepiej więc było bronić się za granicami wraz z sojusznikami, niż biernie czekać na atak. Nikt także nie był w stanie przewidzieć rozbiorów w sto lat później.
Najbardziej znana interwencja Jana III Sobieskiego ocaliła Wiedeń w 1683 r. Ale wcześniej już raz tak się stało, w 1619 r., gdy polska wyprawa wręcz zdecydowała o losach wielkiej wojny, która ogarnęła Europę. Gdy w 1618 r. Czesi na Hradczanach wyrzucili katolickich posłów cesarza austriackiego przez okno, zainaugurowali tym czynem wielką wojnę wyznań, religii, społeczeństw i narodów. Ruszyła lawina podziałów, w tym na obóz katolicki i protestancki. Król polski Zygmunt III Waza opowiedział się po stronie katolickich Habsburgów. Podobno znaczący wpływ na jego decyzję miały austriackie obietnice zwrotu Śląska Polsce i błagania żony, Konstancji Habsburżanki, o pomoc dla jej brata. Jednakże Zygmunt nie miał nadziei, by sejm, który decydował o podatkach, uchwalił pobór na wojnę zagraniczną, narażając kraj na starcie z mocarstwem tureckim. Akcja mogła być jedynie prywatna i tajna. Coraz częściej jako wysłanników króla wymieniano lisowczyków, którzy szli w kierunku litewskiego Kowna z ostatniej wyprawy królewicza Władysława na Moskwę w 1617–1618 r. Niesforne bandy, które wojna moskiewska wyhodowała, były zagrożeniem dla porządku w Rzeczpospolitej; lisowczycy żądali wypłaty żołdu i grozili łupieniem dóbr. Płomień buntu ogarnął już Śląsk i biskup wrocławski, arcyksiążę Karol Habsburg, pojechał na dwór krakowski szukać poparcia. Cichcem, bez zgody sejmu, król i królewicz Władysław, który udał się na rozmowy do Nysy, zgodzili się na zaciąg 5 tys. lisowczyków. Wieści te szybko dotarły pod Kowno, o czym pisał w maju 1619 r. kanclerz wielki koronny Jakub Zadzik do biskupa warmińskiego Gembickiego: „pułk ten lisowczyków z tym się ozywa, że chce iść do Czech”. Dwór nie oponował, być może dlatego, że „za cenę tego poparcia [udzielonego Habsburgom] obiecywano sobie odzyskanie Śląska” – zauważył wybitny historyk Adam Kersten. Jedynie kanclerz i hetman koronny Stanisław Żółkiewski był przeciw, gdyż potrzebował lisowczyków do obrony Ukrainy przed spodziewanym atakiem tureckim. Pod austriackim sztandarem Tymczasem w Polsce zjawił się poseł arcyksięcia Leopolda hrabia Althan, by zaciągnąć ciężką jazdę pod austriackie sztandary. W Krakowie prosił on o „600 kopijników” i „służałego żołnierza”. Zaciągu miał dokonać węgierski magnat hr. Jerzy Drugeth de Hommona, zwany Hommonai albo panem humieńskim. Gdy ze Stambułu nadeszły uspokajające wieści, król nakazał Żółkiewskiemu, „żeby ten pułk lisowczyków, albo który inny na ten zaciąg grafa Althana obrócił”. W imieniu króla miał to uczynić i komendę objąć dworzanin Adam Lipski. Tymczasem na Węgrzech podległych cesarzowi wybuchło kolejne powstanie. Kandydat do madziarskiej korony, kalwinista, książę siedmiogrodzki Gábor Bethlen rozpoczął marsz w stronę Górnych Węgier, czyli na Słowację, co w opinii dworu krakowskiego oznaczało próbę zablokowania polskiej granicy. 14 października 1619 r. Bethlen zajął Pozsonyi, czyli Bratysławę, przejmując węgierskie insygnia koronne. Od Wiednia dzielił go już tylko Dunaj. Stolicy Habsburgów, otoczonej przez 42-tysięczną armię Bethlena i wojska stanów czeskich, śląskich i morawskich, broniło ledwie 2 tys. żołnierzy cesarza. Dwór habsburski ogarnęła panika. Ostrzegawcze listy Zygmunta do Bethlena, by zaniechał nękania cesarza, nie poskutkowały. Król polski zdecydował się więc na działanie. Żółkiewski sugerował wyrzynanie na Słowacji zbuntowanych rodzin. Król jednak nie chciał pacyfikacji: nakazał Lipskiemu szybki marsz na wojska Bethlena w celu połączenia się z siłami cesarskimi. Tatarskim sposobem Lisowczycy ruszyli z Ukrainy na przejścia karpackie w połowie października 1619 r. Ok. 10 tys. tych żołnierzy poszło na Jasło, a stamtąd usiłowali przejść granicę koło Piwnicznej. Ale wskutek targów o żołd, po nieudanym wypadzie i kontrataku Węgrów na przełęczach, granicę zdołali przekroczyć chyba dopiero 21 listopada. W tym czasie Bethlen oblegał już Wiedeń. Jego przeciwnik, Hommonay, mający zresztą dobra w Polsce, wskazał więc lisowczykom inną drogę: przełęczą Łupkowską w Bieszczadach, mimo że nie była to najkrótsza droga z Sambora i Jasła na Wiedeń. Szli pod wodzą swego obieralnego pułkownika Walentego Rogaskiego, inni, zwerbowani – pod Adamem Lipskim, jeszcze inni – pod Hommonayem. Już 23 listopada 1619 r. natknęli się na wojska madziarskie młodego Jerzego Rakoczego. Ale gdzie? Historycy węgierscy i czescy sądzą, że pod Stropkowem. Natomiast badania Adama Kerstena wykazały, że pod Humiennem. Były to posiadłości Hommonaya, który zapewne doskonale znał topografię terenu. Wojska Rakoczego nie miały liczebnej przewagi. Ale z innych przyczyn wydawała się ona wyraźna – ze względu na siłę ognia piechoty, która wówczas z wolna stawała się rozstrzygającym elementem sztuki wojennej. 2500 husarii i ciężkozbrojnych kopijników madziarskich chroniło 3 tys. piechoty i wpółdzikich górali Sabatów, uzbrojonych w rusznice, których lisowczycy mieli bardzo mało. Relacje źródłowe na temat tej bitwy są skąpe. Wiemy, że trwała dwa dni i Rakoczy zamknął Polakom drogę na Humienne, obsadzając wzgórza. Lisowczycy, zapewne za podpowiedzią Hommonaya, obeszli je drogą na Udavę i tamże znieśli oddział węgierski. Nie mając armat ani arkebuzów, lisowczycy nie mieli jednak szans na przebicie się przez pozycje madziarskie. Byli jednak mistrzami w tatarskim sposobie walki. Zdecydowali się następnego dnia pozorować ucieczkę. Chyba nadciągnęły też ich tabory. Piechota węgierska poszła za lisowczykami, nie tyle w pościg, ile na te tabory z zagrabionymi dobrami. (Łupy, rzecz święta – jak mawiał rosyjski feldmarszałek Aleksander Suworow). Wówczas Rogaski i Hommonay zawrócili, obeszli ciężkozbrojnych i gwałtowną szarżą uporządkowanych już czterech hufców ze wszystkich stron siedli piechocie Rakoczego na karkach. Ta, zajęta rabunkiem, nie zdołała odtworzyć szyków. Lisowczycy ocalili Wiedeń To była jatka. Pod szablami polskimi padło do 5 tys. Węgrów, w ręce zwycięzców dostało się 17 chorągwi. Dwie odesłano królowi Zygmuntowi III, resztę cesarzowi. Rakoczy ratował się ucieczką. Lisowczycy ruszyli przez Bodrok i Toplę na Sárospatak, w drodze oblegając Rakoczego w rodzinnym zamku Makowicy; „wszystko wszędy ogniem a mieczem znosząc” – pisał kapelan wojsk lisowskich Wojciech Dembołęcki. Jednakże, nie posiadając silnej „broni ognistej”, lisowczycy nie mieli szans na zdobycie zamku w Makowicy. Ruszyli więc na Koszyce. Po spaleniu przedmieść miasta pojawiło się pytanie o sens dalszej wyprawy. Wytworzyły się natychmiast „fakcye między wojsko” – jak pisał franciszkanin Dembołęcki – podziały lisowczyków na zwolenników Rogaskiego, Lipskiego i Homonaia. Każdy z nich zmierzał do innych celów: Hommonai do odwetu na Bethlenie i Rakoczym i utrzymania własnych dóbr, Rogaski do łupów, Lipski – chyba – do połączenia z siłami cesarza w myśl planów króla. Ostatecznie, ok. 10 grudnia, zaczęli zawracać spod Koszyc do kraju. Zwycięstwo lisowczyków pod Humiennem i ich łupieżcze rajdy po Słowacji przyczyniły się nieoczekiwanie do odwrócenia kart historii. „Gdyby nie drobne i na pozór mało znaczące posunięcia zaledwie kilku tysięcy żołnierzy polskich, losy wojny trzydziestoletniej potoczyłyby się zupełnie inaczej lub, mówiąc prościej, zakończyłaby się ona w tymże 1619 r.” – napisał przed laty Adam Kersten. Książę Gábor Bethlen na wieść o wyprawie i zwycięstwie lisowczyków zwinął oblężenie Wiednia i cofnął się do Bratysławy. Usiłował przejąć jeszcze inicjatywę, wysyłając 15-tysięczny korpus na Homonaya, a na lisowczyków znów Jerzego Rakoczego z nowymi siłami. Ci cofnęli się, nadal nieświadomi, że ocalili imperium Habsburgów. Co ciekawe, dwór króla Polski także był rozczarowany, przekonany, że wyprawa poniosła zupełne fiasko! Dopiero później dotrze do świadomości Zygmunta III i senatorów polskich, że przypadkiem lisowczycy ocalili Wiedeń i cesarstwo. Nie wykorzystano jednak tego ani propagandowo, ani dyplomatycznie. A lisowczycy szli „nazad ku Polsce przez Tatry”, jak pisał Dembołęcki. Nie otrzymawszy żołdu, rozłożyli się w okolicach Krosna i Dukli. Potem niektóre pułki ruszyły, łupiąc „cały szlak podgórski, nie czyniąc różnicy między dobrami królewskimi, duchownymi i szlacheckimi”. Król Zygmunt znalazł się w przykrej sytuacji, gdyż zewsząd szły narzekania łupionych Małopolan. Przed sejmem tłumaczył wyprawę lisowczyków koniecznością przeciwdziałania rysującemu się sojuszowi Bethlena z Turcją. Rzekomo miał na to dowody od swych informatorów, o co nie było trudno, gdyż Bethlen otrzymał nominację na księcia Siedmiogrodu w Stambule, gdzie się schronił w swoim czasie przed ponurym Gabrielem Batorym. Nie znamy owych informatorów, wiemy jednak, że nadal król polski rozdawał polityczne karty, wpływając na załagodzenie konfliktu między cesarzem a księciem siedmiogrodzkim. Zaowocowało to zawieszeniem broni w połowie stycznia 1620 r. Książę węgierski wiedział jednak dobrze, jak trafić w czułą strunę tureckich fobii i w akcie pomsty powiadomił sułtana tureckiego o wyprawie Polaków na Górne Węgry w obronie Habsburgów. Bez wątpienia te wieści przyczyniały się do umocnienia stronnictwa wojennego w Stambule i powiększyły grozę islamskiego ataku. Dopełniła się ona w nieszczęsnej bitwie pod Cecorą, niemal dokładnie w rok po Humiennem. Wtedy to zginął jeden z kreatorów polskiej polityki i wojskowości, kanclerz i hetman Stanisław Żółkiewski. Pogromcy czterech nacji Na razie protesty szlachty małopolskiej i obawy przed łupiestwem lisowczyków sprawiały, że dwór krakowski musiał coś z tymi żołnierskimi bandami uczynić. Król, konsekwentnie prohabsburski i katolicki, oraz wierni mu senatorowie zaplanowali wysłanie ich do armii cesarskiej. 4 tys. lisowczyków pod Hieronimem Kleczkowskim, w łunie pożarów i blaskach szabel, zaczęło przebijać się przez Śląsk i Morawy do Habsburga. Aż dla czterech nacji były to gorzkie zderzenia z lisowczykami. Nie dość, że pobili krwawo Węgrów, złupili bezlitośnie Ślązaków w trzykrotnych rajdach, mordowali Słowaków, to jeszcze bili Czechów. Ksiądz Dembołęcki dowodził, że to sam Pan Bóg wysłał ten hufiec dla obrony swego Kościoła. Niebawem, w 1620 r., lisowczycy przyczynili się do przełomowej w dziejach klęski Czechów pod Białą Górą w starciu z Habsburgami. Poeta Bartłomiej Zimorowic pisał: „po dziś dzień niejeden Czech mdleje dla gorąca, kiedy go futro lisie grzeje”. Czy pierwsza odsiecz wiedeńska, jak ją nazwał Julian Ursyn Niemcewicz, opłaciła się Polsce? Doraźnie Rzeczpospolita nie uzyskała od Austrii spodziewanego Śląska. Za to wpłynęła na przekształcenie się małej wojny czeskiej w wojnę powszechną, trwającą 30 lat. Dla Polski zaczną się najcięższe dni, gdy Europa zacznie lizać po niej rany. Wtedy to zaleje Koronę potop szwedzki, moskiewski, kozacki i siedmiogrodzki, jakby chciał wyrównać rachunki za ocalenie Polski przed soldateską i szaleństwami wojny trzydziestoletniej.
przyczyny i skutki odsieczy wiedeńskiej